Bajeczka dla licealisty, czyli szkolne dyktando
Cóż to było za przedpołudnie! Na zewnątrz panował skwar i duchota. W powietrzu czuło się nadciągającą burzę. Po północno-zachodniej stronie nieba sunęły już ciemnoszare, kłębiaste chmury, które zwiastowały niechybną nawałnicę. Ciśnienie spadło na łeb, na szyję. Ogarnęło mnie wielkie znużenie. Ułożyłem się na kanapie i usnąłem w okamgnieniu. Pochrapując z cicha, pogrążyłem się w sennych marzeniach. Czegóż to ja nie widziałem w tym śnie?
Najpierw ujrzałem siebie jako nie nazbyt wysokiego, jednakże nadzwyczaj przystojnego, rycerza w lśniąco srebrnej zbroi i hełmie z granatowo-czerwonym pióropuszem. Zapewne wybierałem się w podróż, gdyż trzymałem w ręku przedziwny bagaż. Otóż była to szczerozłota walizka, na której widniał herb przedstawiający dwugłowego stwora z żyrafią szyją i króliczym ogonem. Wyposażony w tak nietuzinkowy ekwipunek potrzebowałem jakieś pożytecznego środka lokomocji. Jakież było moje zdumienie, gdy obok mnie przemknął najprawdziwszy dyliżans zaprzężony w dwa krępe kucyki o zmierzwionych grzywach. Przystanął tuż przede mną, więc ochoczo chwyciłem walizkę i bez wahania uchyliłem hebanowe drzwiczki. Z olbrzymim trudem, ale nie bez gracji, wspiąłem się po schodkach czterokołowego wehikułu, który ruszył ze zgrzytem i poniósł mnie hen daleko, nie wiadomo dokąd.
Naraz obudził mnie z sennych mrzonek huk pierwszego grzmotu. Ach, niedługo trwała moja drzemka, jednakże pogoda zdążyła się znacząco poprawić. Powietrze stało się rześkie i wiał orzeźwiający wicherek. Szkoda tylko, że nie poznałem zakończenia tej przyśnionej historii. Mógłbym przynajmniej napisać nie najpoważniejszy minireportaż o nieszablonowym bohaterze i zostać bestsellerowym bajkopisarzem.